Wycieczka do Nowej Nadziei
Rozdział 4: Podróż do Nowej Nadziei
Dwa tygodnie później...
"Masz na sobie moją bluzę," stwierdził Roman. "Kiedy ją ukradłaś?"
"Nie ukradłam, pożyczyłam. To dwie różne rzeczy," mruknęłam, zapinając pas. "Jeśli zginę w tej podróży, powiedz wszystkim, że wyglądałam uroczo i pachniałam niesamowicie."
"Zrobione. Jesteś pewna, że masz wszystko?" zapytał, siadając za kierownicą.
"Lęk? Sprawdzone. Awaryjne przekąski? Sprawdzone. Sukienka, którą moja siostra uważa za 'za dobrą dla mnie'? Potrójnie sprawdzone." Wyliczałam na palcach.
"To było niskie, swoją drogą. Nie wierzę, że powiedziała to wszystko przez sukienkę. Wszystko w porządku?"
"Przeżyję. Powiedziała mi już gorsze rzeczy."
"A najważniejsze? Masz to?" Roman uruchomił swoje eleganckie, czarne Aston Martin. Jego okulary słoneczne perfekcyjnie spoczywały na włosach.
Uśmiechnęłam się złośliwie. "Zgadza się."
Roman zaśmiał się, odjeżdżając od krawężnika. "Przypomnij mi, żebym nigdy z tobą nie zadzierał, Sav."
"Albo kupił ci prezent ślubny," dodałam.
"Nie musisz się o to martwić. Nigdy się nie ożenię. Nigdy." Podkreślił.
Przewróciłam oczami. "Wszyscy tak mówią. A potem nagle są szczęśliwie żonaci z dwudziestką dzieci i tuzinem psów."
Prychnął. "Ładny obrazek. Ale nie dla mnie."
Zmarszczyłam brwi. Znam Romana od pięciu lat i to pierwszy raz, kiedy mówi o tym.
"Dlaczego?"
"Niektóre rzeczy po prostu nie są przeznaczone dla niektórych ludzi. Sav, spójrz na mnie, wyglądam na kogoś, kto pasuje do tego obrazka?" zapytał z jedną ręką na kierownicy.
Przyjrzałam się mu dokładnie. Od jego zielonych oczu po jabłko Adama, aż po kaszmirowy sweter w kolorze kości słoniowej i czarne spodnie. "Pewnie."
Pokręcił głową. "Nie sądzę. Lubię swoje życie takie, jakie jest."
"Jeśli jesteś przeciwnikiem małżeństwa, dlaczego jedziesz ze mną do Nowej Nadziei?"
Spojrzał na mnie, zanim znów skupił się na drodze. "Kto wie? Może to duch przygody. Może dla doświadczenia? Albo po prostu dlatego, że zrobiłbym dla ciebie wszystko."
Przemyślałam to. "Dlaczego nie chcesz się ożenić? Wiem, że ja chcę się kiedyś ustatkować." Położyłam rękę na piersi.
"Masz trzydzieści lat, Savannah." Zaśmiał się.
"Wciąż mogę mówić, że kiedy będę starsza. Nie ma zasady, która zabrania trzydziestolatkom tak mówić." Sprzeciwiłam się. "Poza tym, nigdy nie powiedziałeś, dlaczego przysiągłeś sobie nigdy się nie ożenić."
"Nie grzebmy w martwych ciałach, kochanie."
Spojrzałam na niego z udawaną złością. "I tak wyciągnę z ciebie tę historię, tak czy inaczej."
"Do tego czasu, kochanie." Roman uśmiechnął się.
Godzinę później GPS oznajmił: "Kontynuuj na I-95 North przez 67 mil."
Spojrzałam na niego, przechylając głowę. "Dobra. Czas."
"Na co?"
Dramatycznie odwróciłam się na siedzeniu, wyciągając telefon.
"Playlista na podróż. To święty rytuał. Pierwsza piosenka ustawia ton."
Roman uniósł brew.
"Jeśli puścisz Taylor Swift, wjadę do rzeki."
Zatkało mnie.
"Cofnij to."
"Cofnij tę playlistę."
Walczyliśmy o mój telefon jak dzieci, a Roman nie chciał go oddać. W pewnym momencie wspięłam się na jego kolana, próbując go odzyskać, chichocząc i piszcząc.
"Zniszczę cię, Blackwood!" Przysięgłam.
"Zaraz nas zatrzymają."
W końcu poddałam się, bez tchu i zaczerwieniona.
Oddał mi telefon z uśmiechem.
„Dobra. Graj swoje hymny złamanego serca.”
„Na pewno to zrobię.”
Włączyłam dramatyczną piosenkę o zdradzie i byłych. Słuchaliśmy w ciszy przez chwilę.
Potem powiedziałam cicho: „Myślisz, że nam uwierzą?”
Roman nie odpowiedział od razu.
Potem powiedział: „Myślę, że jeśli nie będziemy ostrożni... sami możemy w to uwierzyć.”
Spojrzeliśmy na siebie...
A potem wybuchnęliśmy śmiechem.
„Prawie mnie nabrałeś.” Zachichotałam.
~~~~~~~~~
Jedziemy już od dwóch godzin. Rozmowa płynęła jak zawsze z Romanem - bez wysiłku, znajomo, pełna ostrego przekomarzania się i długich, nigdy niezręcznych ciszy.
„Na pewno chcesz to zrobić?” zapytałam, mijając znak „Witamy w Nowej Nadziei”. „Jeszcze jest czas, żeby zawrócić. Udawać pożar samochodu. Powiedzieć, że masz zatrucie pokarmowe. Albo mogę powiedzieć, że miałam fałszywy alarm ciążowy.”
„Odwołałem seksowne wakacje dla tego,” powiedział. „Nie zamierzam robić tego na pół gwizdka, Sav.”
„Racja. Bo to jest przedstawienie.”
Nie odpowiedział od razu. Po prostu znów spojrzał na mnie tym nieodgadnionym spojrzeniem... tym, które sprawiało, że czułam się widziana w sposób, na który nie byłam gotowa.
„To nie jest tylko przedstawienie, Sav,” powiedział w końcu. „To początek bitwy.”
Pokiwałam głową. „Nie będą wiedzieli, co ich uderzyło.”
Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Nowej Nadziei, mój żołądek się skurczył. Czat grupowy nadal buzował.
Spojrzałam przez okno na miejsca, które kiedyś znałam.
Na ludzi, których kiedyś znałam.
Domy stawały się coraz bardziej znajome, bardziej domowe, i bardziej najeżone nostalgią oraz wspomnieniami, które myślałam, że skutecznie zakopałam.
Kiedy Roman skręcił w żwirowy podjazd mojego rodzinnego domu, moje dłonie były spocone.
Czy naprawdę dam radę to udźwignąć przez tydzień?
„Sav? Wszystko w porządku?” Sięgnął, żeby położyć wolną rękę na moim udzie.
Uśmiechnęłam się. „Oczywiście. Po prostu wciągnęłam się w muzykę.”
Oboje spojrzeliśmy na dom. Ja, z ponurym wyrazem twarzy. On, ze zdziwieniem.
„Sav, jesteś pewna, że to właściwy dom?”
Przełknęłam ślinę. „Tak.”
Dom rodziny Hartów znajdował się na końcu wijącego się, obsadzonego drzewami podjazdu. Ponadczasowy pomnik z kamienia, z bluszczem czepiającym się krawędzi jak szeptami starych sekretów.
Dwa wysokie ceglane kominy wieńczyły ostro spadzisty dach, sugerując huczące ogniska, które ogrzewają jedwabne zasłony w pokojach. Wysokie, bursztynowe okna, które wciąż świecą jak miód o zmierzchu, rzucając złote światło na zadbane żywopłoty otaczające frontowe wejście z miękkim łukiem, który obejmuje drewniane podwójne drzwi, wychodzące na werandę z kutymi żelaznymi latarniami i polerowanymi dębowymi poręczami.
I wreszcie, po lewej stronie, stał kwitnący krzew wiśni z różowymi płatkami na tle kamienia, jak rumieniec, który nie znika, bez względu na to, ile zim przychodzi i odchodzi.
„Twój dom jest znacznie większy, niż sobie wyobrażałem.”
„Zapomniałam wspomnieć, że mój tata jest emerytowanym sędzią federalnym.” Przejechałam spoconymi dłońmi po czarnych dresach.
„Pominęłaś część, w której powinnaś mi powiedzieć, że Hartowie mieszkają w twierdzy.”
Niemniej jednak, Roman wjechał na żwirowy podjazd, jakby był właścicielem tego miejsca.
Komitet powitalny już czekał przy wejściu.
Moja mama. Moja starsza siostra, Alyssa. Moje ciotki. Moja kuzynka, Lizzie z Florydy. Moja mała siostrzenica. Chloe od stóp do głów w bieli.
I najgorsze ze wszystkich - Dean cholerny Archer.
