Ucieczka
Aria's POV
Musiałam zasnąć.
Albo stracić przytomność.
Gdy otworzyłam oczy, światło wpadające przez zakratowane okna zmieniło się. Było teraz ciemniejsze. Może zachód słońca. Moje ramiona bolały jak diabli, a w palcach nie czułam już nic.
Drzwi skrzypnęły, otwierając się.
"Luca?"
Podskoczyłam, panika rozbłysła w mojej piersi.
To nie był Luca.
Do pokoju wszedł mężczyzna, którego wcześniej nie widziałam. Wyglądał młodziej niż Luca: może pod koniec dwudziestki, z niechlujnymi brązowymi włosami, zmęczoną twarzą i oczami, które nie spotkały się z moimi. W ręku trzymał mały nóż.
Zabrakło mi tchu, przełknęłam ślinę, patrząc na nóż z niepokojem.
Zauważył.
"Spokojnie," mruknął mężczyzna. "Jestem tu tylko, żeby przeciąć liny."
"Czy jesteś jednym z ludzi Luki?" warknęłam, mój głos był ochrypły.
Klęknął obok mnie, unikając mojego spojrzenia. "Coś w tym stylu."
Ostrze przecięło linę wokół moich nadgarstków jednym czystym ruchem. Skrzywiłam się, gdy krew wróciła do moich rąk, przynosząc ze sobą falę kłujących igiełek. Zacisnęłam zęby, odmawiając wydania dźwięku.
Moje ręce były pełne czerwonych śladów od ściśniętej liny. Na początku tak nie było... Ciągle popychałam linę, próbując ją poluzować.
Ale zamiast tego stała się ciaśniejsza.
"Dlaczego mu pomagasz?" zapytałam, obserwując, jak przechodzi do moich kostek.
Nie powinnam była pytać... Ale i tak to zrobiłam.
Jego ręce zatrzymały się. Spojrzał na mnie, z lekkim uśmiechem błądzącym na twarzy. "Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi. To zasada numer jeden."
Przewróciłam oczami. "A jaka jest zasada numer dwa?" zapytałam kpiąco.
Obrzucił mnie zmęczonym spojrzeniem. "Nie angażuj się. Ludzie, którzy za bardzo się przejmują, zazwyczaj kończą martwi."
Przeszedł mnie dreszcz.
Liny opadły z moich nóg, a ja natychmiast przyciągnęłam je do piersi, pocierając nadgarstki. Moja skóra była surowa, oparzenia od liny bolesnym przypomnieniem tego, co przyniósł dzień.
"Woda?" zapytał po chwili.
Zawahałam się, po czym skinęłam głową.
Zniknął i wrócił z plastikową butelką. Bez etykiety. Moja paranoja się obudziła.
"Jest zatruta?" zapytałam sucho.
Wzruszył ramionami. "Prawdopodobnie nie. Ale nie winiłbym cię, gdybyś jej nie ufała."
Nie ufałam. Ale moje gardło krzyczało, więc wzięłam mały łyk. Wystarczająco, by zwilżyć język.
Zawahał się przy drzwiach, zanim powiedział: "Nie powinnaś próbować uciekać."
Zmrużyłam oczy. "Dlaczego? Bo Luca mnie zabije?"
Spojrzał na mnie wtedy... naprawdę spojrzał. I przez ułamek sekundy było w jego oczach coś... ludzkiego.
"Nie," powiedział. "Bo ktoś gorszy może cię znaleźć pierwszy."
Potem odszedł.
I znowu byłam sama.
Mój ojciec był w to wszystko zamieszany... Wiedziałam, że zawsze jest ktoś gorszy.
Ale musiałam odejść, nie mogłam tu zostać, aż mój ojciec zdecyduje się mnie uratować. Nie.
Luca był już pewien, że to się nie stanie.
...
Czekałam kilka minut, serce waliło mi w piersi, próbując zrozumieć jego ostrzeżenie. Gorszy niż Luca? Czy to w ogóle możliwe?
Wstałam powoli, nogi drżały, gdy krew wracała do obiegu. Pokój lekko się zakręcił. Głowa wciąż była zamroczona, ale przeszłam nad tym do porządku dziennego. Musiałam znaleźć wyjście.
Pokój był pusty; cztery ściany, żadnych okien poza małym zakratowanym przy suficie. Jedno drewniane krzesło. Brak kamery. Brak widocznego zamka od wewnątrz.
Ale drzwi nie kliknęły, gdy się zamknęły.
Podeszłam do nich cicho, przyłożyłam ucho do drewna.
Cisza.
Spróbowałam klamki.
Zamknięte.
Zaklęłam pod nosem i zaczęłam krążyć po pokoju, szukając czegokolwiek... czegokolwiek... co mogłabym użyć.
Luźny gwóźdź w krześle. To było coś.
Szarpnęłam go, palce drżały, aż w końcu puścił. Serce waliło mi w piersi. To nie było wiele, ale to wszystko, co miałam.
Jeśli Luca myślał, że mnie złamał... to się mylił.
Nie byłam tylko pionkiem. Nie byłam moim ojcem.
I nie zamierzałam czekać, aż ktoś gorszy przyjdzie po mnie.
Nie wiedziałam, kim naprawdę jest Luca Morretti, ani co chce zrobić z moim ojcem, ale potrzebowałam odpowiedzi.
O nim. O Jaredzie. O Morrettim, którego kiedyś znałam.
A przede wszystkim... musiałam przeżyć.
Ścisnęłam gwóźdź mocno, ręka drżała.
Nie był wystarczająco ostry, żeby kogoś dźgnąć—ale może wystarczająco ostry, żeby otworzyć zamek. Może wystarczająco ostry, żeby podrapać kogoś po twarzy, jeśli będzie trzeba. Tak czy inaczej, lepsze to niż nic.
Kucnęłam przy drzwiach i obejrzałam zamek. Wyglądał na dość prosty, ale nie byłam żadnym geniuszem przestępczym. Oglądałam kilka kryminalnych seriali, jasne... ale nic w moim życiu nie przygotowało mnie na to.
Palce wciąż były zdrętwiałe, ale wsunęłam gwóźdź do zamka, próbując przypomnieć sobie, jak to robili aktorzy.
Poruszyć, potem przekręcić... potem stuknąć.
Nic.
Wypuściłam powietrze i spróbowałam ponownie.
Poruszyć. Przekręcić. Stuknąć.
Cichy klik.
Zamarłam.
Czy to naprawdę zadziałało?
Powoli, ponownie przekręciłam klamkę. Tym razem ustąpiła.
Serce podskoczyło mi z radości.
Uchyliłam drzwi na centymetr, zaglądając na korytarz... Nie było żadnych strażników.
Nie było ani jednej duszy.
Nie mogłam stwierdzić, czy to błogosławieństwo, czy pułapka.
Krok po kroku, Aria. Nie bądź głupia.
