Śmierć, randki i inne dylematy

Pobierz <Śmierć, randki i inne dylematy> za darmo!

POBIERZ

3- Czy masz pomoc zespołową? Skropałem kolana spadając dla ciebie.

CLARE

Docieram do domu, zanim zdaję sobie sprawę, że zostawiłam telefon w biurze. Cholera. Przez chwilę myślę, żeby go tam zostawić. Ale kogo ja oszukuję? Jestem zbyt uzależniona od technologii, żeby przetrwać bez niej nawet kilka godzin. Poza tym, moja kuzynka Laura ma problemy z matką, moją ciotką, i jestem zdecydowana być osiągalna, gdyby mnie potrzebowała. Więc, najpierw karmię kota, zanim znów wychodzę. Patrzy na mnie tym wzrokiem „nakarm mnie albo pożałujesz”, i wiem, że lepiej nie wychodzić, nie zajmując się nią. Jeśli spróbuję, wrócę do domu na zniszczoną kanapę lub przewróconą roślinę. Gdy jest zadowolona, a ja zyskałam jej tymczasową aprobatę za ofiarę z tuńczyka, wzdycham i niechętnie wracam do samochodu. Jadąc, podkręcam głośność radia i zaczynam śpiewać na całe gardło. Przy drugim utworze mój nastrój zaczyna się poprawiać. Może ta wyprawa nie będzie taka zła. W końcu nigdy nie byłam w biurze wieczorem. Może będzie fajnie zobaczyć to miejsce puste i ciemne. Trochę tajemnicze, prawda? Dobra, przyznaję, to słaba wymówka. Nowy plan. W drodze powrotnej kupię lody. Tak, to na pewno poprawi mi humor. Lody naprawiają wszystko. Sto procent.

Wjeżdżam na parking przy pracy i od razu zauważam, że jest tu jeszcze jeden samochód. Hm. Wygląda na to, że nie jestem jedyną osobą po zmroku. Może ktoś pracuje do późna nad jakimś ważnym terminem. Wychodzę z samochodu, prostuję spódnicę i kieruję się w stronę windy. Przechodząc obok drugiego samochodu, ciekawość bierze górę. Jasne, może to trochę wścibskie, ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie zajrzeć do środka. Czasem fajnie zobaczyć, jakie przypadkowe rzeczy ludzie trzymają w swoich samochodach, a hej, nie ma tu nikogo, kto by mnie za to ocenił. Niestety, ten samochód jest nieskazitelny, nic dziwnego, nic interesującego. Jakie to nudne. Wzruszam ramionami i ruszam dalej, ale w momencie, gdy mijam samochód, prawie potykam się o coś. A raczej o kogoś. Co. Do. Diabła. Moim pierwszym odruchem jest panika. Czy to dlatego ten samochód tu stoi? Czy ktoś miał nagły wypadek? Proszę, niech ta osoba nie potrzebuje pomocy medycznej, nie jestem na to przygotowana. Zwłaszcza że mój telefon wciąż leży w biurze, co sprawia, że jestem całkowicie bezużyteczna w kryzysie. Moja jedyna umiejętność pierwszej pomocy to przyklejenie plastra albo wezwanie pomocy. Klękam, przewracając osobę na plecy, i zamieram. To Lukas. Co się z nim stało? Jest pobity, nieprzytomny i wygląda zupełnie inaczej niż ten irytująco pewny siebie facet, którego widziałam wcześniej tego dnia. Czy został napadnięty na parkingu? Jak długo tu leży? Wyciągam rękę, żeby dotknąć jego ramienia, planując sprawdzić, czy jest przytomny, ale waham się, przypominając sobie, że ten facet czyta myśli. Ale potem włącza się poczucie winy. Jest nieprzytomny, na litość boską. Teraz nie czas martwić się o to, że wejdzie mi do głowy. Delikatnie nim potrząsam.

„Lukas?” Brak odpowiedzi. Czy muszę wezwać karetkę? Pewnie. Zastanawiam się, czy biec z powrotem do biura po telefon, gdy on cicho jęczy.

„Lukas?” próbuję ponownie, dotykając jego ramienia. Jego powieki drgają, a potem powoli otwiera oczy, wyglądając na oszołomionego i zdezorientowanego. Nagle próbuje usiąść.

„Hej, ostrożnie!” ostrzegam, kładąc rękę na jego ramieniu. Krzywi się i opiera na łokciach.

„Gdzie jestem?” pyta, jego głos jest ochrypły.

„Podziemny parking w pracy” – odpowiadam. Westchnął, jakby z ulgą. Gdybym obudził się oszołomiony i ranny na parkingu, ulga nie byłaby moją pierwszą emocją.

Zajmuje mu kilka minut, żeby dojść do siebie. Podaję mu moją do połowy pustą butelkę wody z samochodu, z której powoli pije. Gdy wydaje się bardziej stabilny, pomagam mu wstać.

„Chodź. Musimy cię zabrać do mojego samochodu. Potrzebujesz lekarza” – mówię stanowczo. Łukasz wzdycha, ale nie protestuje, co samo w sobie jest niepokojące. Jestem pewna, że ma wstrząs mózgu. Ładuję go na miejsce pasażera, szybko czyszcząc siedzenie i wrzucając torebkę i różne śmieci na tył.

„Poczekaj tutaj. Muszę tylko zabrać telefon” – mówię mu. Gdy wracam, opiera się na siedzeniu z zamkniętymi oczami. Serce mi przyspiesza, chwytam jego ramię, myśląc, że znowu stracił przytomność. Jego oczy otwierają się gwałtownie, a ja wypuszczam oddech z ulgą.

„Tylko odpoczywam” – mamrocze.

„Dobrze. Zabieram cię do szpitala” – nalegam. Kiwając głową, zauważam, że gdy wyjeżdżamy z parkingu, uważnie mnie obserwuje.

„Dlaczego mi pomagasz?” – pyta cicho. Marszczę brwi.

„Nie wiem. To ty jesteś czytaczem myśli, dlaczego sam sobie nie odpowiesz?” – odpowiadam sarkastycznie. Wygląda na zdezorientowanego, ale nie reaguje. Zamiast tego opiera się i znowu zamyka oczy. Fantastycznie. Nie dość, że ta noc to totalna katastrofa, to moje marzenia o lodach są oficjalnie martwe. To się dzieje, gdy zostajesz późno w pracy.

Godziny później wciąż jesteśmy w szpitalu. Mój telefon okazał się zbawieniem, dając mi doskonałą wymówkę, by unikać kontaktu wzrokowego i rozmów. Gdy w końcu widzimy lekarza, zaczynają mnie zasypywać pytaniami. „Co się stało? Jak został ranny?” Nie mam odpowiedzi. Po prostu wzruszam ramionami i wyjaśniam, jak go znalazłam. W końcu potwierdzają to, co już podejrzewałam – ma wstrząs mózgu. Ma też złamane żebro, mocno posiniaczoną twarz i kilka zadrapań oraz siniaków. Gdy pytają go, co się stało, jego odpowiedź jest równie bezużyteczna jak moja.

„Nie wiem” – mówi płasko. Lekarz sugeruje, że mógł zostać uderzony w głowę na tyle mocno, by stracić pamięć o zdarzeniu. Przypuszczam, że to możliwe, ale trudno mi uwierzyć, że ktoś mógłby być tak poważnie ranny i nie mieć pojęcia, co się stało kilka minut wcześniej. Coś tu się nie zgadza.

Gdy wychodzimy ze szpitala, jest prawie czwarta rano. Jestem zmęczona, poirytowana, bolą mnie stopy od tych szpilek, a za kilka godzin powinnam iść do pracy. HAH! Nie ma mowy, że to się stanie. Moje łóżko mnie woła. Jeśli to w ogóle możliwe, Łukasz wygląda jeszcze bardziej zmęczony niż ja. Chociaż wygląda trochę lepiej, teraz gdy został oczyszczony, zabandażowany i dostał porządne leki przeciwbólowe. Lekarze dali surowe wskazówki, że nie powinien być pozostawiony bez nadzoru.

„Proszę, powiedz mi, że w twoim domu jest ktoś, kto może cię pilnować” – mówię z nadzieją. Powoli kręci głową.

„Nie… Nie mam nikogo, na kim mógłbym polegać” – odpowiada, ale jakoś jego odpowiedź wydaje się cięższa niż pytanie, które zadałam. Głęboko wzdycham. Moja karma będzie złota po tej nocy. Serio.

„Dobrze, chyba będę musiała zostać u ciebie przez jakiś czas” – znowu wzdycham. Natychmiast wygląda na zaniepokojonego.

„Nie mogę wrócić do domu” – mówi stanowczo, a ja marszczę brwi.

„Co? Gdzie indziej miałabym cię zabrać?” – pytam, zdezorientowana.

„Gdziekolwiek indziej. Tylko nie do domu. To… nie jest bezpieczne” – nalega. Dobra, to już za wiele. Natychmiast zjeżdżam na pobocze.

Poprzedni rozdział
Następny rozdział