Śmierć, randki i inne dylematy

Pobierz <Śmierć, randki i inne dylematy> za darmo!

POBIERZ

2- Czy jesteś klawiaturą? Bo możesz być po prostu moim typem.

LUKAS

Clare Mead wyszła z mojego biura ponad pół godziny temu, a ja wciąż siedzę tutaj, nieruchomo. Moje palce bezwiednie próbują wygładzić bałagan, który zrobiła z moich włosów, ale na nic się to zdaje. Wciąż czuję echo jej rąk, ciepło jej dotyku, kiedy się witaliśmy… Aż do momentu, gdy gwałtownie cofnęła swoją dłoń, jakbym ją poparzył. Wzdycham i opieram się o oparcie krzesła. Kolejna osoba do coraz dłuższej listy tych, którzy już nigdy mnie nie dotkną. Nie żeby to było zaskakujące. Nawet moja własna rodzina trzyma się na dystans, bojąc się, że przypadkowo zetknę się z ich skórą i wyciągnę jakieś prywatne myśli z ich głów. Szybko chwalą się, jak imponująca jest moja magia, ale to tylko puste pochwały. Unikają mnie tak samo jak obcy, może nawet bardziej. Szczerze mówiąc, ta magia to bardziej przekleństwo niż cokolwiek innego.

Wpatruję się w drzwi, które Clare trzasnęła wychodząc, odtwarzając w głowie jej ostatnie słowa. Była wściekła, i słusznie. Dopiero po tym, jak zrugała mnie za komentarz o jej ubraniu, zrozumiałem, jak bardzo byłem gęsty. Miała absolutną rację. Jej strój nie wpływa na jej zdolność do wykonywania pracy. I wyraźnie jest w tym bardzo dobra. Powinienem był po prostu zamknąć usta. Wzdycham ponownie, przeczesując ręką już i tak zrujnowane włosy. Wiem, że mogę być... Sztywny, jeśli chodzi o zasady. Ale Clare Mead zdaje się nie mieć z tym problemu. Prawie zazdroszczę jej zdolności do robienia, co tylko chce. Pewność siebie, bunt, to dla mnie takie obce. Czuję, że większość swojego życia spędzam, przestrzegając surowych reguł. Powinienem był przeprosić. Cholera. Powinienem był coś powiedzieć od razu. Za obrażenie jej, za czytanie jej myśli bez pozwolenia. To jest takie trudne, żeby tego nie robić. Tak bardzo chciałem wiedzieć, co kryje się za tym sztucznym uśmiechem, zrozumieć prawdziwe myśli, które biegają w tej jej ładnej głowie. Wiem, że wielu ludzi tak myśli, ale kiedy to jest rzeczywiście możliwe? Czasami trudno się oprzeć. Zerkam na zegar. Nie jest jeszcze tak późno. Może nadal tu jest.

Nagle wstaję, odsuwam krzesło i chwytam swoje rzeczy. Ledwo pamiętam, żeby zamknąć drzwi do biura, kiedy wybiegam. W połowie korytarza zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się dział wsparcia technicznego. Czy to na innym piętrze? Cały dział? Zatrzymuję się przy jednym z oznaczeń, żeby sprawdzić. Piwnica? Jadę windą w dół, marszcząc brwi, gdy otwiera się, ukazując jedne drzwi. Czekaj. Czy wsparcie techniczne to dosłownie tylko jedna osoba? W firmie tej wielkości wyobrażałem sobie przynajmniej mały zespół, jakieś pół tuzina ludzi. Nic dziwnego, że Clare była wściekła. Jest całym działem, a ja zasugerowałem, że jest niekompetentna. Pukam do jej drzwi. Brak odpowiedzi. Po chwili sprawdzam klamkę, spodziewając się, że będzie zamknięta. Ku mojemu zaskoczeniu, drzwi otwierają się. Zatrzymuję się w miejscu. Biuro Clare jest… Dużo. Ściany są ozdobione lampkami choinkowymi, choć są obecnie wyłączone. Wszędzie porozrzucane są bibeloty i drobiazgi, a na oparciu jej krzesła leży puszysty fioletowy koc. Jest przytulnie, kolorowo i całkowicie niezgodne z regulaminem biurowym. Moim pierwszym odruchem jest zgłoszenie tego do działu kadr. Drugim jest przewrócenie oczami na samego siebie. Nic z tego nie wpływa na jej zdolność do wykonywania pracy, wyraźnie jest w tym cholernie dobra. Więc dlaczego miałoby mnie to obchodzić? Mimo to nie mogę przestać zauważać niedoskonałości. Jeden ze sznurków lampek na ścianie jest lekko nierówny i wręcz krzyczy do mnie. Bez zastanowienia wchodzę do środka. Jestem wystarczająco wysoki, żeby go dosięgnąć, więc prostuję lampki, aż są idealnie równe. Kiedy się cofam, uśmiecham się, wyobrażając sobie Clare wspinającą się na swoje biurko, żeby je zawiesić. To dziwnie ujmujący obrazek. Otrząsając się z tej myśli, zmuszam się do opuszczenia jej biura, zanim coś jeszcze zmienię. Wyraźnie już wyszła na dzień. Straciłem szansę na przeprosiny. Będę musiał spróbować jutro. Najbardziej chciałbym teraz wrócić do domu i wpełznąć do łóżka. Ale nie mogę. Bo obiecałem mamie, że wpadnę na kolację. Jęczę. Lepiej już pójdę. I tak będę spóźniony.

Gdy podjeżdżam pod dom moich rodziców, mam niemal nieodpartą ochotę wrzucić bieg wsteczny i odjechać. Wiem, że moja rodzina mnie kocha, przynajmniej tak mi się wydaje. Ale mają dziwny sposób okazywania tego. Rzadko mnie o cokolwiek proszą, jakbym był na bocznym torze, dopóki nie potrzebują mnie do czegoś konkretnego. Kiedy studiowałem prawo, ledwo to zauważyli. Owszem, przyszli na moją uroczystość ukończenia studiów, ale wydawało się, że byli tam bardziej po to, żeby zrobić zdjęcia na ściany i zaimponować swoim gościom, niż z prawdziwej dumy. Wzdycham, otwierając drzwi do domu. Jadalnia powinna być pełna, moi rodzice, ciotka, wujek, kuzyni powinni być zgromadzeni na rodzinnej kolacji. Ale pokój jest pusty. Hm? Czy pomyliłem dzień? Wędruję po domu, wołając matkę.

— Mamo? — brak odpowiedzi. Kuchnia jest pusta. Salon też. Sprawdzam łazienkę, nic. Z każdym pustym pokojem staję się coraz bardziej zaniepokojony. W końcu stoję przed gabinetem ojca. Nie lubi, gdy ktoś tam wchodzi, ale nie planuję zostać. Tylko zerknę, żeby sprawdzić. W momencie, gdy otwieram drzwi, wiem, że coś jest nie tak. Gabinet jest ciemny, coś jest zupełnie nie w porządku. Moje oczy przeszukują pokój, próbując to zlokalizować. Wtedy zauważam luki na półkach, gdzie wcześniej stały cenne przedmioty. Nie byle jakie przedmioty, ale wartościowe rodzinne pamiątki, stare talizmany i magiczne artefakty, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Rzeczy, które nigdy, przenigdy nie opuszczają tego domu. Dlaczego miałyby zniknąć? Zaniepokojony, biegnę przez dom, wołając głośniej.

— Mamo? Tato? — mój głos odbija się echem po korytarzu.

Drzwi do piwnicy skrzypią, a moja matka wychodzi, niemal wpadając na mnie. Chwytam ją za ramiona, żeby ją ustabilizować, i w tym momencie łapię jej myśli. Krótkie spojrzenie zatrzymuje mnie w miejscu. Szybko się odsuwa, jej twarz napina się w uśmiech, który nie sięga oczu.

— Mamo... Dlaczego oddałaś talizmany? — pytam, mój głos jest ostry.

— Nic takiego nie zrobiłam — odpowiada z wymuszonym śmiechem.

— Nie wiem, o czym mówisz. — Kłamie. Źle. Czy zapomniała, że czytam myśli?

— Mamo, widziałem to. W twojej głowie. Oddałaś je i rozmawiałaś z kimś. Z nekromantą. — Sama obecność nekromanty jest powodem do niepokoju. Jej twarz twardnieje. — To dla dobra wszystkich. Nie zadawaj pytań! — warczy. Ale nie mogę tego tak zostawić.

— Nekromanta? Mamo, to niebezpieczne. Wiesz o tym! Co martwe, powinno pozostać martwe. — Krzyżuje ramiona na piersi, jej milczenie mówi wszystko.

— Próbujesz kogoś wskrzesić — mówię przerażony. Stara się nie reagować, ale jej oko drga, tylko trochę. Odwraca się, by odejść ode mnie. Chwytam ją za nadgarstek, zanim zdąży się wycofać, trzymając mocno, nie gotowy na zakończenie rozmowy.

— Nie możesz! To nielegalne, ryzykujesz wszystko! I nie tylko dla siebie. Wszyscy możemy być zamieszani! — Jej wyraz twarzy nie zmienia się, ale wyrywa się z mojego uścisku.

— Mówiłam, żebyś nie zadawał pytań — mówi chłodno. Nie mam szansy odpowiedzieć, zanim zostanę odciągnięty przez silną rękę. Odwracam się i widzę mojego wujka, jego uścisk jest boleśnie mocny na moim ramieniu.

— On nas zdradzi. — mówi wujek, jego głos jest jak lód.

— Nie możemy pozwolić mu odejść. — Przez moment jestem sparaliżowany. Potem jego myśli uderzają mnie i czuję, że nie mogę oddychać. Rozważa zabicie mnie. Mój własny wujek. Nagle wydaje się obcym. Walczę z nim, panika dodaje mi sił. Prawie się uwalniam, ale wtedy do pokoju wpadają moi kuzyni. Cholera. Nie mam szans przeciwko wszystkim. Ale nie muszę wygrać. Muszę tylko uciec.

Nie wiem, jak mi się to udaje, ale uciekam z domu, wpadając do samochodu, krew pulsuje mi w uszach. Moje policzki pulsują od ciosu, żebra bolą, prawdopodobnie są posiniaczone, może nawet złamane, a głowa czuje się, jakby była w blenderze. Prawdopodobnie mam wstrząs mózgu. Nie jadę do domu. Moja rodzina wie, gdzie mieszkam. To niebezpieczne. Zamiast tego kieruję się do pracy. Nie powinienem nawet prowadzić w takim stanie, ale to lepsze niż pozostanie tam, gdzie byłem. Wjeżdżam na podziemny parking. Parkuję, powoli, z trudem wysiadam z samochodu. Nie robię więcej niż trzy kroki, zanim świat zaczyna się kręcić i wszystko czernieje.

Poprzedni rozdział
Następny rozdział