Śmierć, randki i inne dylematy

Pobierz <Śmierć, randki i inne dylematy> za darmo!

POBIERZ

1- Czy jesteś ładowarką? Bo umieram bez ciebie.

Więc sprawa wygląda tak: jestem czarownicą. Nie zgadłbyś tego, patrząc na mnie. Może to przez pastelowo różowe włosy, starannie wybielane, farbowane i kręcone każdej nocy dla idealnego odbicia. Może dlatego, że nigdy nie rozstaję się z telefonem, tabletem czy laptopem. A może to przez jaskrawe, kolorowe stroje i niepraktyczne buty, które psują "wibracje starożytnego sabatu". Tak czy inaczej, nikt nie spojrzałby na mnie i nie pomyślał, że jestem czarownicą. Reszta mojej rodziny? Oni są trochę bardziej... przewidywalni. Pomyśl o długich, neutralnych sukienkach, bez makijażu i włosach, które nigdy nie widziały wnętrza salonu fryzjerskiego. "Zanurzenie w naturze" tak to nazywają. Tymczasem ja uważam makijaż za sztukę, a swoją twarz za płótno. Ale hej, co kto lubi. Nie zrozumcie mnie źle — nie porzuciłam całkowicie swoich korzeni. Nadal potrafię robić magię, kiedy mam na to ochotę. Szczególnie magia żywiołów to moja specjalność. I tak, noszę naturalne tkaniny, jak nauczyli mnie rodzice, ale moje są naprawdę ładne. Największa różnica polega na tym, że nie wpisuję się w ich estetykę "jedność z naturą" i nadmiernie tradycyjne podejście. Gdy tylko skończyłam osiemnaście lat, porzuciłam rytuały, zapisałam się na internetowy uniwersytet i studiowałam nocami. W wieku dwudziestu trzech lat ukończyłam studia jako najlepsza w klasie i dostałam pracę w dużej kancelarii prawniczej. Wyprowadziłam się w tym samym tygodniu. Moi rodzice byli przerażeni. Widocznie "korporacyjne IT" nie wpisywało się w ich wielkie plany, abym osiadła z miłym, kochającym naturę czarodziejem i rodziła magiczne dzieci.

Przewijamy pięć lat do przodu. Mam teraz dwadzieścia osiem lat, pracuję w dziale wsparcia IT i żyję pełnią życia. No, prawie. Mam własne biuro w piwnicy firmy. Jest wypełnione bibelotami, światełkami i uroczymi drobiazgami, które sprawiłyby, że dział HR firmy zemdlałby. Ale ponieważ prawnicy na górze rzadko schodzą tutaj, nikogo to nie obchodzi. Jeśli coś się psuje, wysyłają stażystę lub piszą do mnie maila. Stażyści, biedne zestresowane dusze, nie mają czasu ani energii, aby krytykować mój wystrój, o ile naprawiam ich problemy. Dziś mój spokój przerywa najrzadsze z wydarzeń, rzeczywisty telefon. Mój służbowy telefon wibruje. Wzdycham. Nikt tutaj nie dzwoni, chyba że jest w pełnej panice. Odbieram najbardziej profesjonalnym tonem. Jest wesoły, grzeczny i trochę zbyt radosny. Dlaczego? Bo wiem, że to irytuje ludzi, którzy już są sfrustrowani. I szczerze? To moja mała nagroda w tej pracy, gdzie ludzie rzadko są szczęśliwi, że mnie widzą.

"Dzień dobry, wsparcie techniczne. Z tej strony Clare. Jak mogę dziś uratować waszą skórę?"

Cisza. Potem, zirytowany męski głos odpowiada, ociekając niecierpliwością.

"Piąte piętro. Biuro 503. Mój komputer nie działa." Warczy. Ach, czarujący.

"Próbował pan go zrestartować?" pytam słodko, już zbierając swoje rzeczy. Pauza jest tak długa, że praktycznie słyszę, jak przewraca oczami przez telefon.

"Oczywiście. Po prostu przyjdź tu."

Klik.

Odkłada słuchawkę bez nawet dziękuję.

"Urocze," mruczę. Biorę swoje narzędzia, przyklejam uśmiech i ruszam na górę.

Idę na piąte piętro i znajduję biuro 503. Nigdy wcześniej nie byłam w tym biurze, więc naturalnie jestem ciekawa, kto mnie wezwał. Tabliczka z nazwiskiem głosi: Lukas Hollen. Lekko pukam do drzwi.

"Wejdź," woła męski głos. Nakładając na twarz najjaśniejszy uśmiech, otwieram drzwi.

"Wsparcie techniczne! Jestem Clare. Rozmawialiśmy przez telefon?" Facet pracujący w tym biurze jest bardzo zadbany. Jego ciemnobrązowe włosy są idealnie uczesane i wystylizowane. Jego grafitowy garnitur doskonale pasuje do ciemnoniebieskiego krawata. Niestety, jego ładną twarz psuje zirytowany grymas.

„Naprawdę myślisz, że ten strój jest odpowiedni do twojej roli tutaj?” pyta z wyrzutem. Spoglądam na swoje ubranie. Mam na sobie białą bluzkę włożoną w różową spódnicę. Do tego te fantastyczne białe buty na obcasie z małymi kryształkami, które sprawiają, że moje nogi wyglądają świetnie i rekompensują mój niski wzrost. Moje różowe włosy są idealnie zakręcone, jak zwykle, a okulary mają różowe oprawki, żeby pasowały do całości. Marszczę brwi.

„Co dokładnie jest nie tak z moim strojem?” pytam, unosząc brew.

„To nie jest zbyt profesjonalne. Wyglądasz na niekompetentną,” odpowiada Lukas z pogardą. O, nie, on tego nie powiedział. Bez słowa wchodzę do jego biura, obchodzę jego biurko i staję przed nim. Zanim zdąży zaprotestować, sięgam ręką i rozwalam jego starannie ułożone włosy, zmieniając je w chaotyczną burzę.

„Co do diabła?!” wykrzykuje, Wygląda na kompletnie zszokowanego, a potem odsuwa krzesło, żeby ode mnie uciec.

Uśmiecham się słodko. „Twoje włosy są teraz w nieładzie. Powiedz mi, czy to sprawia, że jesteś mniej zdolny do wykonywania swojej pracy?” Patrzy na mnie, oszołomiony, jedną ręką próbując już naprawić fryzurę. W końcu mruczy: „Chyba nie.”

„Właśnie. A teraz,” mówię radośnie, „pokaż mi, co jest nie tak z twoim komputerem, a ja to naprawię. Albo, jeśli wolisz, możesz sam to rozgryźć.” Wzdycha, wyraźnie pokonany, i wskazuje na ekran.

Naprawa problemu zajmuje mi całe dwie minuty. Tylko aktualizacja sterownika, nic wielkiego. Odsuwam się.

„Gotowe!” śpiewam radośnie.

„Naprawdę?” pyta, unosząc brew.

„Tak! Teraz możesz mi podziękować,” mówię z naciskiem, zarzucając włosy na ramię.

„Dzięki,” burczy. Potem, ku mojemu zaskoczeniu, nagle wyciąga rękę. „Jestem Lukas.” Podaję mu swoją rękę, lekko kładąc ją w jego dłoni.

„Clare,” odpowiadam, nadal zmuszając się do wesołego tonu. W środku jednak kipię ze złości. Ten gość ma szczęście, że rzadko używam magii, bo inaczej byłabym skłonna podpalić jego głupie włosy zamiast je tylko rozczochrać. Jego oczy się zwężają. „Nie odważyłabyś się.”

„Co?” Mrugam. Chwila, nie powiedziałam tego na głos... czyżby? Chwila, jego imię brzmiało znajomo... Nadal trzyma moją rękę, więc wyrywam ją i patrzę na niego gniewnie. „Lukas Hollen. Syn Marian Hollen?” Kiwa lekko głową, jego wyraz twarzy jest nieczytelny.

„Jesteś czarodziejem! Moja matka ciągle narzeka na twoją matkę. Jesteś tym gościem, który czyta w myślach!” oskarżam.

„Winny jak zarzucasz.” Odpowiada gładko, wyglądając zbyt zadowolony z siebie jak na mój gust.

„Trzymaj swoje ciekawskie łebki z dala od moich myśli, draniu!” syczę, cofając się o kilka kroków.

Przez chwilę wygląda na zaskoczonego. Potem jego wyraz twarzy się rozjaśnia, jakby coś właśnie zrozumiał.

„Jesteś Clare Mead.”

„Tak, to ja,” mówię, nadal patrząc na niego gniewnie.

„Moi rodzice też nie lubią twoich,” zauważa.

„Bez przesady,” odpowiadam z sarkazmem. „A teraz, jeśli to wszystko, wychodzę. Uważaj się za szczęściarza, że cię nie podpaliłam. A jeśli jeszcze raz przeczytasz moje myśli bez pozwolenia, nie będziesz miał tyle szczęścia.” Lukas kiwa głową, jego twarz jest irytująco spokojna.

„Jasne.”

Ugh. Wychodzę z jego biura, wsiadam do windy i wracam prosto do mojego sanktuarium w piwnicy, zaczynając się pakować. Jest trochę za wcześnie, żeby wyjść, ale nie obchodzi mnie to. Jeśli ktoś zapyta, powiem, że jestem chora. Jedno jest pewne, rzadko zgadzam się z moją matką, ale ma rację co do Lukasa Hollena. To na pewno dupek.

Następny rozdział