Rozdział 1
"Ja, Raymond, odrzucam cię, Aurora, jako moją narzeczoną. Od tej chwili wszyscy muszą przestać mówić o Aurorze jako o przyszłej Lunie."
Wszystkie oczy w stadzie zwróciły się ku nam—niegdyś złotej parze—zdezorientowanie malowało się na każdej twarzy.
Raymond nie skończył jeszcze publicznej egzekucji mojego serca. Po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał na mnie bezpośrednio, jego oczy były zimne i odległe—jakbym była obcą osobą, albo wrogiem.
"Nie będę i nigdy nie mogę być zaręczony z Aurorą!"
**
Pół godziny temu moje serce biło szybko w oczekiwaniu na ogłoszenie przez Alfę moich zaręczyn z Raymondem.
Wszyscy w stadzie wierzyli, że jestem idealną kandydatką na Lunę. Raymond, syn Alfy - byliśmy nierozłączni od czasów, gdy jako szczenięta biegaliśmy razem po lesie. A ja jestem córką Bety, więc wszystko to było oczekiwane i błogosławione.
Od dwunastego roku życia trenowałam zgodnie ze wszystkimi standardami oczekiwanymi od przyszłej Luny. Uczyłam się polityki stada, leczenia, dyplomacji i przywództwa. Raymond powierzał mi wszystkie obowiązki przyszłej Luny, milcząco uznając mnie za swoją przyszłą narzeczoną.
Alfa Marcus wystąpił naprzód, jego dominująca obecność natychmiast uciszyła tłum. Jego oczy przesunęły się po zgromadzonych, duma była widoczna w jego postawie. "Moi drodzy członkowie stada," ogłosił, jego głos rozbrzmiewał przez salę, "za miesiąc ustąpię z pozycji Alfy i przekażę ją mojemu synowi, Raymondowi."
Rozległy się wiwaty, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Raymond zasłużył na to. Pracował niestrudzenie na ten moment, odkąd byliśmy dziećmi bawiącymi się w przywódców.
"I," kontynuował Alfa Marcus, gdy hałas ucichł, "tego samego dnia będziemy świętować jego związek z Aurorą."
Moje policzki natychmiast się zarumieniły, ciepło rozprzestrzeniało się po całym ciele. Luna Elena, matka Raymonda, wystąpiła naprzód z ciepłym uśmiechem, który zawsze sprawiał, że czułam się jak jej córka. "Przygotowania do ceremonii zaręczynowej rozpoczną się w tym tygodniu," powiedziała, ściskając moją rękę z czułością. Czułam się naprawdę błogosławiona, jakby każde moje marzenie wreszcie się spełniało.
Odwróciłam się, by spojrzeć na Raymonda obok mnie, zarówno podekscytowana, jak i nieśmiała. Jego profil był doskonały—silna szczęka, te intensywne zielone oczy, które znałam na pamięć od dzieciństwa.
Sięgnęłam po rękę Raymonda pod stołem, ale on się odsunął. Coś było nie tak. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, a jego oczy nie spotkały moich.
Zanim zdążyłam wyszeptać pytanie, Raymond nagle wstał, przewracając posiłek, który starannie dla niego przygotowałam wcześniej—jego ulubiony gulasz z jelenia, który zajęło mi godziny, by dopracować. Ceramiczny talerz roztrzaskał się o podłogę, echo rozniosło się po nagle cichej sali.
"Absolutnie nie będę i nigdy nie mogę być zaręczony z Aurorą!"
Jego słowa przecięły mnie jak pazury, brutalnie rozdzierając moje serce. Siedziałam zamrożona, nie mogąc oddychać, gdy kontynuował z niespodziewaną furią, która zmieniła jego przystojne rysy w coś, czego ledwo rozpoznawałam.
"Wszystko z przeszłości to były tylko dziecięce zabawy," wypluł, każde słowo było jak sztylet. "Aurora musi przestać mnie śledzić i sprawiać, że nasze rodziny myślą, że coś między nami było."
Ból w mojej klatce piersiowej był nie do zniesienia, fizyczny ból, który groził, że mnie całkowicie pochłonie. Co się stało z mężczyzną, którego kochałam? Jeszcze wczoraj uśmiechał się do mnie, przyjął lunch, który mu zrobiłam, jego palce musnęły moje w ten znajomy sposób.
Alfa Marcus wstał, jego twarz ciemniała z gniewu. "Raymond! Usiądź i przestań mówić bzdury!" Jego głos rozbrzmiał po sali, sprawiając, że kilku członków stada drgnęło.
"Aurora nie jest moją przeznaczoną partnerką i nigdy nie rozważałem jej poślubienia. Wszyscy muszą przestać mówić o niej jako o przyszłej Lunie. To śmieszne!"
Z tym ostatnim ciosem, wybiegł, ciężkie drewniane drzwi zatrzasnęły się za nim z przerażającą ostatecznością. Alfa Marcus wyglądał na wściekłego, jego dłonie zaciśnięte w pięści, podczas gdy Luna Elena wydawała się zdezorientowana i zawstydzona. A ja? Czułam się, jakbym tonęła w upokorzeniu i złamanym sercu, mój cały świat walił się przede mną na oczach wszystkich, których znałam.
Pomimo rozbitego serca, zmusiłam się do stanięcia na chwiejnych nogach, zbierając każdą uncję godności, jaką mogłam znaleźć. "Proszę, Alfo Marcusie," powiedziałam, mój głos ledwo słyszalny, walcząc, by utrzymać go stabilnym. "Raymond jest po prostu zestresowany przejęciem stada."
Skłoniłam głowę z szacunkiem, walcząc z łzami, które groziły spłynięciem po moich policzkach. "Porozmawiam z nim. Naprawię to."
Szepty już zaczęły się wokół mnie, przyciszone głosy spekulujące na temat tego, co się między nami stało. Wszyscy patrzyli z litością w oczach, niektórzy z ledwie skrywaną ciekawością. Nie mogłam znieść ich wnikliwego spojrzenia na mój ból.
Z taką godnością, jaką mogłam zebrać, powoli wyszłam z sali, plecy proste mimo ciężaru miażdżącego mi klatkę piersiową. Dopiero na zewnątrz, ukryta w cieniach nocy, zaczęłam desperacko biec, łzy w końcu spływały po moich policzkach gorącymi strumieniami.
"Raymond!" zawołałam, przeszukując teren stada gorączkowo, mój głos łamiący się na jego imieniu. "Raymond, proszę!" Nocne powietrze było zimne na mojej zapłakanej twarzy, ostry kontrast do palącego bólu wewnątrz mnie.
Nie odpowiadał na moje wezwania przez naszą więź stada, cisza przerażała mnie bardziej niż jego złość. Sprawdziłam wszystkie jego zwykłe miejsca – teren treningowy, gdzie wielokrotnie sparowaliśmy, rzekę, gdzie pływaliśmy w gorące letnie dni, jego prywatną chatę, gdzie rozmawialiśmy aż do świtu – ale znalazłam tylko puste przestrzenie wypełnione wspomnieniami.
W końcu przyszło mi na myśl jedno miejsce, sanktuarium, które odkryliśmy jako dzieci. Nasze tajne miejsce w lesie, mała polana obok wodospadu, gdzie spędziliśmy niezliczone godziny od dzieciństwa, dzieląc się marzeniami i sekretami. Raymond obiecał mi, że nigdy nie przyprowadzi tam nikogo innego, przysięgając na samą boginię księżyca.
Biegłam przez drzewa, moja wilczyca namawiała mnie do przemiany, by poruszać się szybciej, gałęzie drapały moje ramiona i twarz, gdy przechodziłam. Dźwięki wodospadu docierały do moich uszu, a ulga przemyła mnie jak chłodzący balsam. On tam będzie, a my porozmawiamy o wszystkim, jak zawsze, znajdując porozumienie w sanktuarium naszego specjalnego miejsca.
Zwolniłam, gdy zbliżałam się do polany, łapiąc oddech, nadzieja słabo migotała w mojej piersi. Przez drzewa widziałam wysoką sylwetkę Raymonda stojącego przy wodzie, światło księżyca srebrzyło jego ciemne włosy. Ale nie był sam, a moja nadzieja zgasła tak szybko, jak się pojawiła.
Dziewczyna rzuciła się w jego ramiona z nieznaną mi łatwością, jej długie blond włosy łapały światło księżyca jak przędza złota. A potem się pocałowali – nie nieśmiałym, niepewnym pocałunkiem, ale pełnym pasji i intymności, która mówiła o wielu takich pocałunkach wcześniej.
Stałam zamrożona, niezdolna odwrócić wzroku od koszmaru rozgrywającego się przede mną, moje paznokcie wbijały się w dłonie tak mocno, że aż krwawiły. Dziewczyna to była Giana, zbieg, który dołączył do naszego stada w zeszłym semestrze, z jej smutną historią i wrażliwymi oczami. Piękna, delikatna Giana z jej zranioną przeszłością, która najwyraźniej zdobyła serce Raymonda w sposób, w jaki ja nigdy nie mogłam.
Ręka Raymonda pieściła jej twarz z czułością, jakiej nigdy mi nie okazał, jego palce rysowały jej linię szczęki z szacunkiem. "Nie mogłem pozwolić, żeby ogłosili zaręczyny, które nigdy się nie wydarzą, nie kiedy mam ciebie."
Dwanaście lat miłości i oddania, roztrzaskane w jedną noc przez sześć słów: "Jesteś moją przeznaczoną, tylko ty."
