3
Pani Bellami była czerwona ze złości.
Jej obcasy furkotały wściekle o podłogę, gdy szła w stronę syna—ich syna—który teraz, pijany, opierał się o zupełnie obcego człowieka, bełkocząc bzdury przed setką gości z wyższych sfer i kamerami.
Hańbił nazwisko Bellami.
Ale zanim zdążyła do niego dotrzeć, ktoś chwycił ją za nadgarstek—mocno, ale spokojnie. Pan Bellami.
„Nie,” szepnął cicho, cofając ją o krok. „Tylko zwiększysz dramat.”
Jej oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem. „Chcesz, żebym po prostu stała i patrzyła, jak niszczy wszystko?”
„Jest pijany, Katarzyno. Kompletnie pijany. Dojdzie do siebie,” mruknął, wpatrując się spokojnie w Nico. „Daj mu spokój.”
Ale jej szczęka się zacisnęła. Pokręciła głową. „Valentino już wyszli. Rozumiesz to? Odwołali zaręczyny. Zrywają każdą pojedynczą umowę, nad którą pracowaliśmy przez lata.”
Brzmiała bardziej jak ranny generał niż matka.
Jej głos zniżył się jeszcze bardziej. „Powiedziałam im—okłamałam ich—że Nico poszedł po diamentowy naszyjnik dla Briel. Coś na zamówienie.
Powiedziałam, że chce ją zaskoczyć przed ogłoszeniem. Spojrzałam Briel w oczy i powiedziałam, że jest dumny, że ma ją za narzeczoną. A teraz spójrz.”
Jej wzrok znów przesunął się na Nico. Jego koszula była w połowie rozpięta, włosy w nieładzie, jego ręka mocno obejmowała talię obcej dziewczyny, jakby należała do niej.
Głos pani Bellami załamał się. „Ta dziewczyna to nie Briel. To nawet nie ktoś, kogo kiedykolwiek widziałam. A teraz prasa będzie miała używanie. 'Spadkobierca Bellami rzuca narzeczoną dla tajemniczej dziewczyny w noc zaręczyn.' Tego nam brakowało.”
Twarz pana Bellami pozostała opanowana. Jak zawsze.
Jego uścisk na jej nadgarstku zelżał. „Katarzyno, przestań. Jeśli teraz wkroczysz, tylko podsycisz skandal.”
Wyglądała, jakby chciała krzyczeć.
Ale tego nie zrobiła.
Bo głęboko w sobie wiedziała, że miał rację.
Zamiast tego stała nieruchomo, drżąc z cichej furii, podczas gdy życie, które starannie budowali, zaczynało się rozpadać—kawałek po drogim kawałku.
Obcasy Red niezręcznie stukały o marmur, gdy ciężka ręka Nico leniwie opierała się na jej ramieniu, jego ciężar przyciskał się do niej, gdy pochylał się bliżej, niż kiedykolwiek pozwoliła jakiemukolwiek mężczyźnie.
Starała się jak mogła, żeby się odsunąć. Naprawdę.
Ale jego uścisk zacieśniał się za każdym razem, gdy się poruszała.
„Powinnam była po prostu odejść,” mruknęła pod nosem, rozglądając się po elitarnym tłumie, który teraz patrzył na nią jak na kogoś, kto właśnie wszedł, ubrany tylko w zbrodnię i bezczelność.
Głowy się odwracały. Kieliszki z szampanem zawisały w powietrzu.
Słyszała ich szepty.
„Kim ona jest?”
„Gdzie jest Briel?”
„Czy on właśnie nazwał ją swoją żoną?!”
„Boże, wiedziałem, że Nico jest bałaganiarzem, ale nie aż takim.”
„Daję jej dwie godziny, zanim ją wyrzucą.”
Serce Red biło jak szalone, gdy Nico ciągnął ją—tak, ciągnął—w stronę wielkich schodów, jakby była jego cholerną nagrodą. Jej dłoń była spocona w jego, ale zdawało się, że go to nie obchodzi. Uśmiechał się. Pijany z dumy.
O mój Boże.
Nie powinnam była pomagać temu przerażającemu, zrzędliwemu facetowi. Co tu się, do cholery, dzieje?
Szepnęła ostro, „Puść mnie. Robisz scenę.”
Ale on tylko spojrzał na nią ciężkimi oczami, z krzywym uśmiechem. „Kochanie... czemu teraz jesteś taka nieśmiała? Chodźmy do naszego pokoju.”
Pokój? Pokój?!
Pociągnął ją po schodach, podczas gdy tłum wybuchł kolejnymi szeptami.
„Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu rzucił dziewczynę Valentino.”
„Czy ta dziewczyna jest w ciąży? Musi być.”
„Wygląda jakby spotkał ją w klubie ze striptizem…”
Red zamarła na te ostatnie słowa.
Była wcześniej w klubie ze striptizem. Cholera.
Pochyliła się bliżej Nico, z zaciśniętymi zębami w uśmiechu, którego nie miała na myśli. „Musisz to skończyć. Pogarszasz sytuację—”
Odwrócił się do niej, oczy miękkie. „Jesteś jedyna, która nie jest tu fałszywa. Jesteś ciepła.”
Mrugnęła.
Potem przełknęła ślinę.
Mocno.
Co to, do diabła, znaczy?
Wiedziała tylko, że była w połowie drogi na schody miliardera, otoczona oceniającymi spojrzeniami i śmiertelnymi tajemnicami, i nie mogła nawet zacząć wyjaśniać, jak porządna dziewczyna z plecakiem pełnym napiwków i stringami znalazła się w tym królewskim bałaganie.
W końcu dotarli do pokoju. I o Boże—Red nigdy nie widziała czegoś takiego.
Łóżko typu king-size, które wyglądało, jakby kosztowało więcej niż całe jej życie. Lustra w złotych ramach.
Garderoba wielkości mieszkania do wynajęcia. Ściany były ozdobione czarno-białymi zdjęciami Nico—bez koszuli, wyrzeźbiony, niebezpieczny—jakby był gwiazdą jakiejś fantazji z reklamy Calvin Klein.
Red mrugnęła.
„Oczywiście, że powiesiłby gorące zdjęcia siebie,” mruknęła.
Nico ledwo przeszedł przez drzwi, zanim upadł na łóżko. Twarzą do dołu. Rozłożony. Nieprzytomny.
Wreszcie. Zasnął.
Red uniosła ręce. „Ugh. Dzięki Bogu.”
Na palcach podeszła do drzwi. „W końcu mogę opuścić to irytujące miejsce…”
Ale gdy zerknęła przez zasłonę, jej serce zamarło.
Na zewnątrz—prasa. Wozy medialne. Błyskające aparaty. Paparazzi krzyczący pytania do nikogo w szczególności.
Skrzywiła się. „Co do cholery…”
Już wyobrażała sobie, jak krzyczą:
Kim jest tajemnicza dziewczyna?
Gdzie jest Briel?
Czy to tajemnicza żona?!
Red zasłoniła zasłonę z westchnieniem i oparła się o ścianę.
„Ta noc jest przeklęta.”
Spojrzała na Nico, który teraz chrapał na jedwabnych prześcieradłach jak niemowlę. „Przysięgam, powinnam była po prostu oddać Marcelo mój pierwszy raz i spać w spokoju.”
Przynajmniej Marcelo nie wciągnąłby jej w skandal miliardera.
Pomasowała czoło. „Boże, chciałam tylko tańczyć tej nocy… a teraz jestem w sypialni nieznajomego, z prasą na zewnątrz gotową zrujnować całe moje życie.”
Pukanie do drzwi sprawiło, że krew Red zmroziła się w żyłach.
Zamarła na miejscu, ledwo oddychając, jej oczy skierowały się na drzwi, jakby właśnie ożyły.
Jej myśli pędziły. Cholera. Czy to mama? Tata? Strażnik? Cholerni dziennikarze? Czy zaraz zostanę wyciągnięta w kajdankach za pomoc jakiemuś pijanemu bogatemu psychopacie?
