Motocyklista, Miliarder i Ja

Last ned <Motocyklista, Miliarder i Ja> gratis!

LAST NED

2

Mężczyzna był ciężki, całym swoim martwym ciężarem wspierał się na niej, kiedy pomagała mu utrzymać się w pionie. Mamrotał coś pod nosem, ale to były tylko niezrozumiałe dźwięki.

„Hej,” powiedziała, łapiąc oddech, „gdzie jest twój samochód? Albo gdzie mieszkasz? Możesz wskazać?”

Jego głowa opadła na bok. „Mój samochód...” bełkotał. „Tam... ten błyszczący czarny...”

Czerwona podążyła za jego palcem i mrugnęła.

Elegancki, drogi czarny samochód stał zaparkowany przy krawężniku, taki, który wyglądał, jakby mógł spłacić wszystkie jej długi jednym pociągnięciem. Obok stał kierowca, ubrany na czarno, trzymając otwarte drzwi.

„Proszę pani,” kierowca skinął głową. „Dziękuję, że wyciągnęła go pani bezpiecznie.”

Czerwona westchnęła, odgarniając włosy. „Mogę go teraz zostawić z panem.”

Ale kierowca wyglądał na trochę niespokojnego. „On staje się... trudny, kiedy jest pijany. Uparty. Nie wejdzie, chyba że ktoś, kogo się trzyma, pomoże. Jeśli pani nie ma nic przeciwko...” wskazał na tylne siedzenie.

Czerwona zawahała się. To nie był jej problem. Miała tańczyć, zarobić trochę pieniędzy i odejść. Ale jakoś tej nocy zasady się odwróciły.

„Dobrze,” mruknęła, mocniej chwytając mężczyznę i pomagając mu wsiąść do tylnego siedzenia samochodu.

Opadł na skórzane siedzenie z jękiem, mamrocząc coś o szampanie i kłamstwach. Czerwona zaczęła się odsuwać—

„Proszę z nami jechać do domu,” powiedział kierowca łagodnie. „Potem odwiozę panią, gdzie pani chce. Proszę. On pani ufa... z jakiegoś powodu.”

Czerwona spojrzała na mężczyznę, który zasnął obok niej. Jego garnitur śmierdział perfumami i whisky, ale teraz jego twarz była spokojna.

„Dobrze,” powiedziała cicho, siadając obok niego. „Tylko ten raz.”

Kierowca nie mógł się powstrzymać od cichego niedowierzania.

Jego szef—Nico Bellami—pozwalał kobiecie go dotykać. Opierać się na nim i prowadzić go.

To nigdy się nie zdarzało.

Nico był nietykalny i niedostępny. Dziedzic imperium Bellami i najbardziej pożądany kawaler w mieście.

Kobiety nie tylko go chciały—niszczyły się, próbując się do niego zbliżyć. Niektóre płakały, błagały, obsesyjnie myślały o nim. Kilka nawet groziło, że odbiorą sobie życie, gdy nie odwzajemniał ich uczuć.

Jedna kobieta rzeczywiście to zrobiła.

A teraz on... pozwalał tej krągłej nieznajomej przyciągać go do siebie bez mrugnięcia okiem. Pozwalał jej prowadzić.

Kierowca wiedział, że coś musiało być poważnie nie tak. Nico nie był tylko pijany—próbował uciec od czegoś.

I wiedział dokładnie od czego.

Dzisiejszej nocy rodzice Nico zorganizowali kolację zaręczynową z dziedziczką Valentino—kobietą, z którą ledwo zamienił dwa słowa w życiu. To nie chodziło o miłość. Chodziło o władzę.

Nico nienawidził tego wszystkiego.

Był uczulony na alkohol, ale i tak pił. Dziewięć butelek. Jedna po drugiej.

Jakby próbował znieczulić się do nieprzytomności. I może tak było.

Więc kierowca nie zadawał pytań. Po prostu spojrzał na kobietę, która mu pomagała, i skinął z cichym szacunkiem.

Telefon Nico zaczął ponownie dzwonić. Po raz dziesiąty w ciągu dwóch minut.

Ekran rozświetlił się napisem „Matka”, a potem znanym dźwiękiem kolejnej przychodzącej wiadomości. I kolejnej. I kolejnej.

Czerwona spojrzała na telefon w jego ręce—prawie sto nieodebranych połączeń, wszystkie od tej samej osoby. Lawina nieprzeczytanych wiadomości.

„Boże,” mruknęła pod nosem.

Kierowca cicho westchnął z przedniego siedzenia. „Powiedział mi, żebym nie odbierał. Bez względu na wszystko.”

Czerwona uniosła brew. „Od własnej matki?”

„To ona jest powodem, dla którego dziś prawie się upił na śmierć,” powiedział kierowca, trzymając oczy na drodze. „Szef powiedział, że jeśli odbiorę choć jedno połączenie od nich, jestem zwolniony. Powiedział, że wolałby obudzić się w rowie.”

Red nie znała zupełnie tego mężczyzny, ale patrząc, jak osuwa się w milczeniu, głowę opartą o szybę, jakby próbował zniknąć ze świata, zrozumiała coś:

Cokolwiek działo się między nim a jego rodziną, było głębokie.

Podjechali pod rezydencję tak ogromną, że Red zaschło w gardle. Kolumny wyższe niż cokolwiek, co kiedykolwiek widziała, stały w rzędzie przed wejściem, a rząd luksusowych samochodów lśnił w miękkim złotym świetle. Ale to, co naprawdę przykuło jej uwagę, to duży świecący znak przy bramie:

Witamy w rodzinie Bellami

Zaręczyny Nico i Briel

Jej serce zamarło.

Zaręczyny?

Spojrzała na mężczyznę obok niej - wciąż osuwającego się, wciąż kompletnie pijanego.

Dlaczego człowiek miałby się tak upić w noc, kiedy powinien świętować miłość?

Red przytuliła mocniej swój plecak.

To miejsce wygląda, jakby należało do filmu. Wszystko pachnie pieniędzmi. Władzą. A ja tu jestem, prosto z klubu, stojąc pośrodku bajki miliardera, która poszła nie tak.

Przygryzła wargę.

Naprawdę nie powinnam tu być.

Samochód jeszcze się nie zatrzymał, a kierowca już odwrócił się do niej, głos niski i ostrożny.

„Nie powinnaś wchodzić. Naprawdę. Zajmę się nim od tej pory.”

Red kiwnęła głową, już otwierając drzwi. Nie chciała kłopotów. Ale gdy tylko próbowała się wyślizgnąć, silna ręka złapała ją za nadgarstek.

Nico.

Jego uścisk nie był mocny, ale wystarczająco stanowczy, by ją zatrzymać.

„Nie... idź,” bełkotał, oczy szkliste, oddech ciężki od whiskey. „Idziesz ze mną.”

„Proszę pana, ona naprawdę nie powinna—” kierowca próbował ponownie.

„Powiedziałem, żebyś się odczepił!” Nico warknął, wystarczająco głośno, by zwrócić uwagę przy wejściu. Żołądek Red skręcił się. Nie lubiła uwagi.

Ale nie miała szansy na sprzeciw. Nico już ciągnął ją w stronę rezydencji.

Jej buty cicho stukały o marmur, gdy weszli do ogromnego holu—bogate żyrandole, kwartet grający coś powolnego i zbyt wielu elegancko ubranych ludzi popijających szampana. W powietrzu unosił się zapach drogich perfum.

Serce Red biło jak oszalałe.

Co ja tu robię?

Głowy się odwracały. Ludzie się gapili. A ona szła obok przyszłego pana młodego, jego koszula rozpięta, pasek luźny, usta poplamione alkoholem. Oparł się na niej, jakby do niego należała.

Nie pasuję tu, panikowała, ściskając mocniej plecak, nagle świadoma, jak bardzo nie pasuje. Jestem tylko dziewczyną z klubu...

W sali zapadła cisza, gdy Nico wszedł na krótkie schody prowadzące do centrum sali balowej.

Jego matka westchnęła po drugiej stronie pokoju. Jego ojciec zesztywniał. Briel, kobieta w srebrnej sukni, mrugała szybko, jakby widziała ducha.

Wtedy Nico uniósł drżącą rękę i wskazał Red.

„To... to jest moja żona,” bełkotał, słowa wypadały z niego jak kamienie. „Nie zaręczam się. Już jestem żonaty.”

Westchnienia. Głośne, zdumione westchnienia wypełniły powietrze.

Red zamarła.

Żona?

Co do cholery się dzieje? Serce Red waliło w jej piersi, jakby próbowało uciec.

Tylko mu pomogłam... Tylko wyciągnęłam go z kłopotów! A teraz nazywa mnie swoją żoną? Przed wszystkimi? W pieprzonej rezydencji pełnej ludzi noszących diamenty i trzymających kieliszki szampana, jakby się z nimi urodzili?

Poczuła, jak jej gardło się zaciska, gdy wszyscy się odwrócili, gapili się. Oceniali. Pewnie zastanawiali się, kim do diabła jest i skąd wzięły się jej ubrania.

Ten facet to chodząca czerwona flaga w designerskich butach.

Spojrzała na Nico - koszula w połowie rozpięta, uśmiechający się jak pijany głupek, jego ręka wciąż na jej talii.

Nico odwrócił się do niej z sennym, krzywym uśmiechem.

„Powiedz im, kochanie.”

Forrige kapittel
Neste kapittel